Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom II.djvu/212

Ta strona została uwierzytelniona.

innego. Wolał ją zepsutą, niestałą wietrznicą, niż zupełnie nie czułą. Ale wkrótce poznał, że się nie było czego lękać; od piérwszego poranku, kiedy ją zobaczył, codzień potém po kilka razy, zabiegał pod różnémi pretextami do kawiarni. Markier nawet postrzegł co to znaczyło, cóż dopiéro Karusia? Ona pokazywała uśmiéchajac się białe swoje ząbki, rumieniła się prześlicznie i podwajała zalotności. Staś, ile razy był sam wymównie czuć jéj dawał, swoją szczególną miłość. A Karusia?
O! ona tak była do tego rodzaju objawień przywykła, tak z niemi oswojona, że ją to ani dziwiło, ani mięszało! Ona dla każdego miała gotową odpowiédź, uśmiéch, żarcik; ale serce — Serce jéj nie łatwo biło.
Stanisław dla niéj, był jednym z tych miłych darów opatrzności, co kilka tygodni kręcą się sypiąc podarki, słodkie słowa, uśmiéchy, przyrzeczenia, a potém bez wieści znikają. Stanisław był dla niéj zabawką —