Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom II.djvu/216

Ta strona została uwierzytelniona.

Stasiowi właśnie potrzeba było o kogóś się oprzéć i na ich przywitanie odpowiedziawszy, złączył się z niémi.
— Dokąd idziecie zapytał?
— Tak, na przechadzkę — Matka nasza została w domu, nam się chciało użyć może ostatniego znośnego wieczora jesieni. Leosia nigdy prawie nie wychodzi, bo niéma czasu, albo my z nią pójść czasu niémamy, a tak by się jéj nie raz chciało zobaczyć ludzi i miasto.
— Ja także wyszedłem przejść się — jestem czegóś smutny, nie zdrów, nie kontent z siebie — odpowiedział Staś.
— Mój Boże, zawołał Robert żywo, a zawsze z pewną rzymską powagą — panowie tak jesteście przesyceni, zużyci, że mi was żal prawdziwie! Cała tajemnica szczęścia prędzéj z naszéj strony jest, jak z waszéj! U nas są chwile jasne, a że do koła nich szara pomroka, to się nam stokroć jaśniéjsze wydają. U was jasno na całym obrazie,