Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom II.djvu/231

Ta strona została uwierzytelniona.

— Poczwaro, zawołał — samaś go pocałowała, sama, nie ón ciebie, ty jego — dobrowolnie. Tak, a teraz zemsta.
Karusia blada była, skłopotana i na w pół prawdziwie brała, wykrzyknik — A teraz zemsta! Tak zemsta — wykrzyknął.
— Daj mi szklankę ponczu!
Staś się rozśmiał, Karusia zmarszczyła, wolałaby była prawdziwszą zemstę. Tymek tymczasem rozsiadł się ziéwając na kanapie, wyciągnął, dobył z za poduszek cybucha, któren tam zawsze dla siebie chował, z pod materaca fajki i tytuniu własnego, nałożył i począł palić.
— Ostrzegam cię, rzekł do Stanisława poważnie, że jesteś na zupełnie fałszywéj drodze.
— Wiém o tém doskonale, odpowiedział Staś, bo musiałem przed Karusią dobrze nakłamać na ciebie, nastraszyć ją że się w jakiéjś pani kochasz, obiecać jéj powiedziéć