gospodarza-właściciela w niéj nie było, wyszedł przed chwilą z żydem dzierżawcą fabryki papiérów, zapewne obmyślać środki zmuszenia redaktora do wypłaty zaległości, numeru tego dnia wyjść mającego, nie poczynano nawet drukować, rękopism leżał rzucony pod stół. Porwawszy go wyleciał Tymek daléj, ale zupełnie nie wiedząc dokąd idzie. Zastanowił się nagle naprzeciw pięknego pałacu na Krakowskiém i — myśl mu widać jakaś jasna przebiegła po głowie, bo zawahawszy się pół chwilki, pobiégł na wschody główne, na piękne wschody kamieniem wykładane, do wytwornego przedpokoju, w którym gromada sług, stała oczekując na rozkazy.
Tymek wcale nawet na ranną wizytę nie był ubrany, w starym wytartym domowym surducie, z miną człowieka na pół obłąkanego, widocznie ukazaniem się swém, przestraszył pańską czeladź, przywykłą do wykwintnych strojów, do cichego chodu, do
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/008
Ta strona została uwierzytelniona.