białych rękawiczek i wernixowanych trzewików. Widać było, że wielką mieli ochotę, wyprawić Tymka za drzwi, ale wahali się — człowiek w wielkiém strapieniu jest odważny i łatwo otrzymuje samą exasperacją swoją, władzę nad pospolitszémi ludźmi. Kiedy wlepiając oczy w sługi, spytał nasz Redaktor o pana, wszyscy przewidując natręta, chcieli powiedziéć że go niéma, że nieprzyjmuje, radzili się wzajemnie oczyma, a wyrzec tego nie śmieli.
— Pan Hrabia, w domu?
Patrzali po sobie, patrzali i milczeli.
Tymek dobył biletu, dopisał na nim ołówkiem słów kilka, i oddał najbliżéj stojącemu.
— Pójdź, zanieś to panu swemu — Powiédz mu że czekam.
Otwarto drzwi salonu, w którym nikogo nie było; śmiało, śmieléj niż kiedy, wszedł Tymek i nie rzuciwszy nawet okiem, rzucił się na blizki fotel.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/009
Ta strona została uwierzytelniona.