Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/016

Ta strona została uwierzytelniona.

— Panie Hrabio, zawołał, przepraszam za moje natręctwo — byłem do niego zmuszony, przybiegłem do Hrabiego, jak do ostatniéj mojéj ucieczki.
Tu Hrabia pobladł i uśmiéchnięte podniósł w górę usta. Klapnął po kolanie xiążką z niecierpliwością, twarz mu się zmieniła.
— Jestem w ostateczności — Dziennik mój dla braku funduszów upada. Jeśli Pan Hrabia nie poratujesz mnie, to nikt —
Hrabia Mecenas milczał widocznie zafrasowany, bił xiążką po nodze, targał włosy.
— Przybiegłem tu jak szalony! Wiész Pan Hrabia w części przynajmniéj, co kosztuje pracy, zachodu, ufundowanie Dziennika, rozrzucenie go po kraju, obznajomienie czytelników. Piérwsze lody zaledwie przełamałem, kollaboratorowie zamówieni, wziętość zapewniona, a tu kredyt co mi go dwóch nieużytych odmawia, gubi mnie — Tak jest,