Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/019

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niémiéj że mi za złe — Nie zostaniesz u mnie na obiedzie? na literackim obiedzie?
Tymek klnąc pełnego grzeczności Mecenasa, i jego literackie obiady, wybiegł pędem z pałacu, ale stanąwszy u wschodów, nie wiedział już gdzie iść daléj. W tém z przejeżdżającego powozu, pozdrowił go głos kobiécy.
Wesoły ten, srebrzystego dźwięku głosek, wychodził z ust Natalij.
Powóz szedł powoli, w nim Prezesowa siedziała z Natalją, obie wesołego oblicza, a szczególniéj autorka nasza, która wyglądała na tryumfatora — o! jakże nie wcześnie! Spójrzawszy na zmienioną, przeciągniętą, surową, smutną twarz Tymka, wstrzymywała lecący już uśmiéch.
— Co to jest? co się Panu stało, zawołała, kazawszy zastanowić powóz — Pan jesteś tak zmieniony!
Tymek spójrzał milczący w oczy Natalij.
— Pani, rzekł, nie dziwuj się — Dziennik