Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/021

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wiele! nie, odpowiedział Tymek, ale gdyby i najmniéj kiedy niéma nic.
— Wstyd mi to Panu proponować, zawołała żywo Natalja, ale możebym ja go ratować mogła?
Tymek odżywionym spójrzał wzrokiem.
— Nie, nie, Pani, rzekł, umiem czuć wartość ofiary, na którą nie mogłem zasłużyć, ale przyjąć jéj od Pani, nie mogę,
— Czemu? — Prawda, dodała, aby miéć prawo, pomoc swoją narzucać, dłużéj znać potrzeba, lepiéj siebie dać poznać, a jednak gdyby na ten raz. Powiédz Pan o wieleż tu chodzi?
— Sam nie wiém, — o wiele — sam nie wiém. Jednak, dwa, trzy tysiące złotych, mogłyby mnie prawie na nogach postawić.
— Ja je panu pożyczam, zawołała Natalija poglądając na Prezesowę — Siadaj pan do powozu — jedź z nami — Dzięki Bogu, mam jeszcze piéniądze i cieszę się że z nich, tak dobry zrobię użytek.