Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/023

Ta strona została uwierzytelniona.

— Alboż pani myślisz, że nie czuję się obowiązanym do wdzięczności za literaturę?
— Ja zawsze proszę o tajemnicę —
— Ja jéj doprawdy przyrzec nie mogę. Tak jestem w téj chwili szczęśliwy, tak niespodzianie uratowany, że nie potrafię milczéć.
Przyjechali do mieszkania Prezessowéj, a Natalja pośpiesznie przed wszystkiémi wbiegła na wschody — Tymek wiódł powoli idącą Prezesowę; a nim doszli do przedpokoju, już ich spotkała niecierpliwie Natalja, z pularesem w ręku, z rumieńcem na twarzy.
— Nie wstrzymujemy go — nie wstrzymujemy, rzekła żywo, podając pulares, jedź pan i ratuj pismo swoje, póki czas jeszcze. Nie przyjmujemy teraz wizyty.
Tymek chciał wynurzać wdzięczność, chciał cóś mówić, ale dwie panie usunęły się i znikły mu z oczów. — Z wzdętą piersią, pełen dumy, pełen nadziei znowu, zbiégł ze wschodów Redaktor, zawołał dorożka-