Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/024

Ta strona została uwierzytelniona.

rza i poleciał do nielitościwego żyda. Znalazł go nad wspaniałym obiadem, w dwóch fajansowych farfurkach zastawionym, w soboléj szapce na głowie.
Żyd który myślał że Tymek, prosić go przybył, nadął się i nie zdéjmując czapki, kiwnął pogardliwie głową.
— A co! spytał — nu — a co będzie?
— Nic nie będzie — odpowiedział Tymek dumnie i zimno. Wiele ci się należy?
— Wiele mnie się należy? albo to Pan nie wié?
— Daj mi rachunek —
— Cóż to? pan będzie płacił?
— Płacę w tym momencie —
Żyd z niedowierzaniem spójrzał.
— Śpiesz się, bo niémam czasu — skończym z sobą rachunek, interess i wszystko.
— Mnie się należy od ostatniego wypłatu, więcéj tysiąca złotych.
— Mówię ci dawaj mi rachunek, bo niémam