nika, wstrzymać za skrzydła, i nie dać się jéj ze szkodą swoją rozszérzać.
W samych drzwiach drukarni, spotkał starego Redaktora, co już o wszystkiém wiedział, i szedł właśnie odmienić artykuł o poezyach Natalij, sądząc że Tymka już się wcale niéma czego obawiać.
— A! witam kollegę!
— Czy jeszcze kollegę? spytał szydersko otyły wydawca — wszakże już Dziennik twój podobno zagasł?
— Jeszcze świéci — odparł żywo Tymek i daleko jaśniéjszym niż wprzódy światłem, możesz się o tém przekonać w drukarni.
— Jakto? wszyscy mówią, że —
— Wszyscy się mylą — kollego i wszystkim na przekor Dziennik żyje i żyć będzie.
— Rozumiem! rozumiem! śmiejąc się dodał piérwszy, uprosiłeś, wymodliłeś, wydrukowanie jeszcze jednego numeru, dla tych poezij, co cię tyle obchodzą —
— Bynajmniéj — ani modlę, ani proszę
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/027
Ta strona została uwierzytelniona.