Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/031

Ta strona została uwierzytelniona.

głowy padł wycieńczony wzruszeniami tych kilku godzin, na kanapę.
Tymczasem, w mieście leciała rozsiana przez nieprzyjaciół, wieść dogadzająca wszystkim nie życzliwym, których Tymek dosyć liczył: że Dziennik jego wychodzić przestał. Jedni powiadali głośno, że się tego spodziéwali od dawna i dziwili raczéj cudownéj jego exystencij; drudzy widząc odważnego Redaktora na ziemi, potrącali go jak osły w bajce nogami
— Dobrze mu tak, mówili, nie w swoją się rzecz wdał, zawsze to było przewidziane. Bez piéniędzy, bez kollaboracij, bez stałych funduszów, fundować tak pismo na wiatr, pismo, które zewsząd konkurenci zabijają. I jacyż silni? starzy, pewni siebie i mający już swoich czytelników.
Drudzy przebąkiwali przy téj okoliczności, o zapale z jakim Tymek, wziął na siebie obronę pani Natalij; uśmiéchano się złośliwie, mówiąc o tém, dawano do zrozumie-