Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/033

Ta strona została uwierzytelniona.

jedno a jedno, daje pewien ton prawdy, najszkaradniéjszym fałszom. Mimowolnie najbezstronniéjsi ludzie, słysząc codzień toż samo z rozmaitych ust, z coraz nowémi szczegóły, po trochu, choć przez pół, zaczynają temu wierzyć. A połowa obmowy, jest równie najczęściéj fałszem jak całość!
Zrana roznoszono od drzwi do drzwi, ciche domysły tylko o Tymku i Natalij, osnute na prawdopodobieństwach; około południa zwiększyła się ta wieść, nową o upadku niespodzianym Dziennika; na wieczór kapitan i Szatan, nowy wynaleźli zasiłek.
Szatan w ucho mu szepnął pod wielkim sekretem, jako Tymek nie upadł, popłacił długi, jako miał piéniądze. Ale z kąd? tu sęk. Szatan powiadał, że widział w ręku Redaktora pulares z cyfrą Natalij i piéniędzmi. Więcéj nie potrzeba było, na zgubienie kobiéty! Ludzie tak łatwo wierzą złemu, tak mu są radzi, że byle pozór, chwytają go z radością i wynoszą zaraz, na