Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/039

Ta strona została uwierzytelniona.

rzeniem połknęła co było żółci, zjadłości, goryczy. Potém nie wierząc oczóm, szukając osłody, czytała po wtóre, po trzecie i nie umiała oderwać się i nie wiedziała co robić. W oczach się jéj ćmiło, w uszach szumiało, w piérsiach przewracało; nie dojrzała jak Prezesowa, stanęła nad blednącą, czerwieniejącą i pytała głuchéj teraz, pytała napróżno.
Natalio! co to jest? co to jest?
Nareście rzuciła dziennik, ujrzała Prezesowę i we łzach cała, rzuciła się ku niéj szlochając, nie mogąc mówić słowa.
— Co ci się stało, moje dziécię? co ci się stało? co to jest?
Ona odpowiedziéć nie mogła, płakała tylko. Prezesowa wyciągnęła rękę, po fatalny Dziennik.
— Nie czytaj go, zawołała Natalja — nie czytaj — to trucizna!
— A! nieszczęście moje, pewnie jaka nie poczciwa krytyka.