Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/041

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale to nie poczciwość, to podłość, bezbronną kobiétę — Ludzie się ujmą — to być nié może — poślij po Pana Tymoteusza, ja kilka słów napiszę.
— Dobrze, może ón co poradzi — posyłaj —
Prezesowa żywo napisała niezrozumiałą prośbę i oddała ją służącemu, który wziął dorożkę i jak po lekarza pojechał.
Tymek miał właśnie w ręku korrektę swojéj piorunującéj odpowiedzi, gdy służący wszedł i usilnie prosił, aby jechał natychmiast. Schował więc korrektę do kieszeni i nie zwlekając poleciał.
Natalja cała we łzach, czekała na niego w salonie, w ręku trzymała sto razy przeczytaną recenzją.
— Patrz pan, patrz! — patrz co się stało.
— To, to jedno nic, chłodno odrzekł Tymek, nie biorąc gazety do ręki — Oto lekarstwo na tę ranę.
I podał jéj swoją odpowiédź.