Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/042

Ta strona została uwierzytelniona.

— Od rana, dodał, wiedziałem o krytyce, i gdyby nie nieszczęście które na mnie spadło, dzięki kapitanowi, co mi korrektę artykułu przyniósł, moja odpowiédź byłaby wyszła razem z zapytaniem tém piekielném. Nie mówiłem nic o tém, bo chciałem cios złagodzić — Nieszczęściem, któś pośpieszył przedemną — Kto pani przysłał ten nieszczęsny szpargał?
— A! Zenejda.
— Rozumiem, rzekł Tymek — chciała odegrać rolę przyjaciołki, i dogodzić zazdrości swojéj. — Ale patrz pani, jak się tu rzeczy składają, ocalając mnie, ocaliłaś pani po części siebie. Dzisiaj ranek cały targowałem się, jadłem ząb za ząb z Redaktorami, z recenzentami o sprawozdania z poezij. Straszyłem ich moim Dziennikiem, aby pisali przynajmniéj bez żółci i złości, aby się niechcieli popisywać z swoim dowcipem na tych poezjach. Nagle — upadek Dziennika, oswobodził był ich, uczynił znowu groźnémi,