Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/043

Ta strona została uwierzytelniona.

bo się mnie bać i uważać na mnie przestali. Szczęściem ocalając Dziennik, w sam czas ocaliłaś jeszcze siebie. — Wstrzymali się i musieli pisać, jak przyrzekli.
Natalja prawie nie słuchała całéj téj perory, tak gorąco czytała odpowiedź Tymka, tak ją połykała.
— A! doskonale! doskonale! wołała z dumną radością, choć jéj jeszcze po twarzy łzy płynęły. — A! ileż winnam panu wdzięczności, ile wdzięczności! A! panie! ta odpowiédź to arcydzieło!
Prezesewa, która nadeszła i czytała ile mogła przez ramię Natalij, aż płakała z ukontentowania.
— Otóż to poczciwie! wołała — otóż to pięknie. A! nieoszacowany! a kochany pan Tymoteusz!
I poszła mu dziękować najserdeczniéj.
Tymek ciągle powtarzał.
— Ja daleko więcéj winieniem wdzięczności.