Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/044

Ta strona została uwierzytelniona.

— A! nie mówmy już o tém, zmiłuj się pan, zawołała Natalja, zawstydzasz mnie.
— Niech mi pan tę odpowiédź zostawi.
— Najchętniej.
— A kiedy się ona ukaże?
— Dziś jeszcze — śpieszę nawet dla tego.
— Nie wstrzymuję pana —
— Wieczorem powrócę —
— Zmiłuj się pan nie znpominaj o mnie. Jesteś jedynym obrońcą — jedynym moim opiekunem; a co czuję dla niego —
Właśnie na te słowa — a co czuję dla niego, weszła pokaszliwając sucho, uśmiéchnięta i cytrynowa jak zawsze pani Zenejda. Tymek żegnał i wychodził.
Natalja przyjęła ją, prawie chłodno, a przynajmniéj zmięszana. To rozjątrzyło kobiétę, co już przyszła z projektem ukąszenia; a teraz uśmiéchała się dwakroć serdeczniéj, ściskała mocniéj, uboléwała ledwie nie ze łzami w oczach; bo się gotowała zadać cios stanowczy.