Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/045

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mój Boże! mój Boże! jakżem bolała, ozwała się siadając na kanapie, z minką pełną smutku — jakże mnie zgryzła ta okropna recenzja — Nie gniéwaj się, żem ci ją przysłała, mogłażem taić tak ważny wypadek? wszak potrzeba było radzić?
— Jam bardzo wdzięczna —
— A prawdziwie takem się zgryzła —
— A jaż!
O! pojmuję — piérwsza krytyka, a jeszcze tak zjadliwa, bo prawdziwie niegodziwie napisana.
— Podły napad na bezbronną kobiétę? zawoła Prezesowa, szczęściem że ten poczciwy pan Tymoteusz...
Zenejda zrobiła jakąś minkę nie wytłumaczoną.
— Ten poczciwy pan Tymoteusz, tak śmiało z takim talentem wystąpił w naszéj obronie.
— Jak to? w obronie —