Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/049

Ta strona została uwierzytelniona.

Tu spójrzała na Natalją z przenikliwością.
— Któś niespodzianie przyszedł mu w pomoc. Rozeszły się wieści, że pani mu dopomogłaś, a wieść ta tém prawdobniéjsza, że nikt by tu pewnie ze znajomych jego, uczynić tego niechciał. Pojmujesz pani jak ta wieść, nie wiedziéć z kąd wyrwana, potwierdza niegodne domysły. Oczy wszystkich zwrócone, każde odwiedziny powiększają potwarze.
Natalja zerwała się zaczerwieniona, dumna, dysząc gniéwem, rzucając zapalonémi oczyma.
— To bezczelnie! nie godnie! O! świat! świat! i ja bym kochać miała ludzi! Jedźmy matko, jedźmy z tąd, to jaskinia łotrów!
Zenejda słuchała, bawiąc się rogiem batystowéj chusteczki.
— A! nie zapalajże się tak moja droga — plotki, zwyczajnie plotki. Poradzisz na to łatwo, gdy publicznie zaprzeczysz, żeś mu nie pomogła, bo —