Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/071

Ta strona została uwierzytelniona.

śmiertelną. Zasypiają w kłótni, budzą się w niéj, piérwsze ust otwarcie, często bywa przekleństwem, ostatnie słowo połajaniem. Każda niedziela z bratem swym rodzonym poniedziałkiem, okupuje się dla wszystkich gorzkiemi wymówki, jeśli nie sińcami, jeśli nie chorobą, jeśli nie gorszém jeszcze. Co za życie! co za życie!
Oto na miasto spada mrok właśnie a przy ostatku światła, co wpada do izby dymami, blizkości domostw, wyziewy wszelkiego rodzaju zaciemnione; pracują jeszcze z pośpiechem czeladnicy, nim świéce zapalą i znowu do późna ślepić zasadzą.
Majster zażywając tabakę przechadza się po drugiéj izbie i kłóci z panią majstrową.
— A gdzieżeś to podział tamtych trzydzieści coś je odebrał w sobotę? hę?
— A co to ty mnie będziesz rachunku słuchała — albo co?
— A juściż trutniu, bo ty nie swoje ale moje i dziecinne marnujesz —