Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/072

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ba! ba! jakeś je rodziła, tak je sobie karm.
— Albo to nie twoje próżniaku?
— Kaci ich wiedzą!
Na tę odpowiédź, porwała się pani majstrowa z ławki, dzieci zaczęły płakać, a majster napiłym, ochrypłym głosem wrzasnął.
— Idź jędzo — bo ci łeb rozwalę.
Na te słowa objawjające, mniéj już zwyczajne rozwiązanie powszednich kłótni, wszyscy czeladnicy podnieśli głowy ku drzwiom drugiéj izby z uśmiéchem je zwracając, i wskazując je sobie, jakby mówili: O! o! słuchajcie no!
Tymczasem, rozmowa zarywająca już na zerwanie statu quo pokoju; poczęła nadspodziéwanie charakter swój przeciw oczekiwaniu czeladników zmieniać.
— Jędzo! zawrzała Jéjmość — Co to ty mówisz, coś to ty powiedział! Słuchaj no!
— A po co mi w oczy léziesz?