Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/076

Ta strona została uwierzytelniona.

— U mnie pilniéjsza, panie majstrze, a Jakób to wam choć nocką odrobi, odezwała się Michałowa, ociérając oczy i nos razem — wiécie że mi córka zginęła!
— Alboż nie! Karusia, ta co w kawiarni służyła.
— Ale! ale! otóż to ona właśnie — Gdzieś ją tam djabeł podmówił, żeby matce kawałek chleba ostatni odebrała — A poczciwe to dotąd było i z niéj to taki utrzymywałam się — Teraz choć pójdź z torbami! Jakób jeszcze sam terminuje, a ja nie podążam — a tamten Panie Boże odpuść —
— Kto taki pani Michałowa?
— A brat Jakóba, taki syn mój, co to go nazywali Dzidą, że był wysoki; bo prawda słuszniéjszy i od ojca i od Jakóba — ale to licho na szubienicę, nie prorokując wyrosło! do niczego! Jeszcze matkę obdziéra rodzoną! Nigdzie się nie utrzymał, niczego nie nanauczył!
Majster kiwał głową obojętnie, niuchając