tabakę, wyszła z drugiéj izby i pani Majstrowa, kobiéta młoda jeszcze, ładna, ale jak wszystkie prawie miejskie piękności zwiędła, zużyta, jakby życiem zmęczona. Z pod białéj skóry czoła i rąk wyglądały już sine, nabrzmiałe żyły, oczy otaczała czerwoność, koło ust porobiły się marszczki, na ramionach wystawały kości, pokryte skórą białą, ale wyrzutami zeszpeconą, piersi opadły i spłaszczyły się. — Znać było z twarzy wyszczekaną mieszczkę, co széroko rozśmiać się i białe zęby pokazać umié, i zapyrzyć gniéwem jak wilczyca.
— Dobry wieczór pani Michałowa.
— Dobry wieczór Jéjmości.
— A cóż Karusia!
— Aj! biéda to moja Jéjmościuniu — Jak w wodę wpadła, już moje stare kości szukać jéj nie wystarczą, a takim pewna, że gdzieś w mieście — Na rogatkach pytałam, pytałam! Nie! nie, taki ona tu, gdzie się schowała.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/077
Ta strona została uwierzytelniona.