Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/078

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakiś ją panicz podmówił!
— Niechajże by sobie była z lichem szła, kiedy się jéj zachciało tego chleba skosztować — odpowiédziała Michałowa, ale czegóż o rodzonéj matce zapomniała!
— Ta, zapewne że to tak i źle — zakładając ręce, odezwała się Majstrowa. Już to i konduita, moja pani Michałowa — także nie dobra, losu nie zrobi, kiedy tak poczyna.
Stara westchnęła, pan Majster zażył tabaki. Jakub zrzuciwszy fartuch skórzany, zbliżył sie do matki.
— Taki ja jéj wyszukam, mówiła stara — a jak znajdę to dopiéro zobaczemy.
— A co jéj zrobicie? rzekł majster, może to jaki wielki pan, albo wojskowy?
— Choćby i niewiedziéć kto! O! ja swego nie daruję!
— A cóż mu zrobicie?
— Niechaj zapłaci! zawołała stara.
— E! tu nie o zapłatę chodzi, rzekł Ja-