Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/079

Ta strona została uwierzytelniona.

kub, ale o siostrę, ón ją zgubił, gdzie ona teraz służbę, gdzie los znajdzie.
— Zachcieliście! przerwała majstrowa, to swoją drogą, to swoją drogą — żeby tylko za lada szerepetką nie poszła.
— Otóż to i ja tego się boję, jéjmościuniu, rzekła podpiérając się na ręku Michałowa. Ja to sobie myślę, a broń Boże to jaki kancellarzysta, co ją jeszcze może z dzieckiem posadzi na bruku?
— Alboż to nie bywało! dodała majstrowa — oj! oj! oj!
— Otóż to ja do pana majstra, rzekła daléj Michałowa, żebyś mi taki syna choć na jaki dzień pozwolił. Już tak na pewne wiém że w Warszawie, trzeba jéj szukać, wezmę jego i Dzidę, niechaj pójdą. Już mi gadali że ją widzieli nazajutrz, jak jechała dorożką wieczorem i pokazywali ulicę — Musiémy szukać.
— Widzieli powiadasz asani — dorożką? spytał majster.