— Z doprawdy? z doprawdy? zawołała razem majstrowa.
— Poznała ją Julka, i tylko co miała zakrzyczéć, ale doróżkarz leciał, jakby go czarci nieśli.
— Patrzajcie! a sama była?
— Nie! z jakimś mężczyzną.
— Otóż to! już to nie czyja tylko męzka sprawka! Ale to Karusia, to jabłuszko! śliczna to była dziewczyna!
— Aj! toż to ją i ta śliczność zgubiła, moja Jéjmość! dodała Michałowa — w całéj Warszawie, nie było równéj. Toż to officer jeden chciał się żenić, i nawet przystojny, ale jéj w głowie było zwyczajnie jak u dziecka. A teraz ot licho wié co zrobiła. Ona by była Bóg wié jakiego losu mogła dójść! Bo i piękna i roztropna znowu! o! o!
— No! a na co to darmo teraz serce sobie Jéjmość krwawisz?
— Oj! nieszczęście to nieszczęście! Żebyć ja ją choć znaleść mogła, niechbym zoba-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/080
Ta strona została uwierzytelniona.