Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/083

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ratujcież go wszyscy święci, aby się szubienicy nie doczekał. Oj! z mała to takie było, z mała! Ani go rózgą, ani go prośbą nie wstrzymać bywało, swoje a swoje robi i ojca się nie bał i matki, i wyrosło to na wstyd nasz.
— Albo to myślicie matusiu, że ja go nie namawiał na robotę, wszakże niedoterminował, ale taki uczył się rzemiosła szewskiego i choć cholewę bywało przestębnuje. Ale jemu to siedzenie nie w smak! ani go utrzymać — I teraz co ja jemu mówię, idź do majstra, to ón mnie — a po kiego djabła mnie majster, czy to ja na kuternogę się urodził? nie wolę ja tak żyć i hulać? A z czegóż ty hulasz? A tobie co Kubku do tego, ty nie policją, żebyś się mnie pytał!
— Ot, widzicie, swiéci się — to to w tym szynku — I grają na cymbałach.
Stara spójrzała. W murowanéj kamieniczce, w któréj u dołu w suterenach, przedawała stara Baba owoce, ogórki, placki, wy-