wiesiwszy maleńką latarkę na wchodzie, był szynczek ten na pół piętrze nad suterenami. Wchodziło się do niego po kilku wschodkach, na dwie strony szyi sklepu rozłożonych. Nad niémi przez otwarte drzwi i dwoje okien rzęsisto się świéciło; muzykę słychać było i pojedyńcze niekiedy wykrzyki. W samym progu dwa cienie, mężczyzni i kobiéty czérniały stojąc przeciw sobie.
Podeszli powoli, a podchodząc słyszeli coraz wyraźniéj głosy gwarne, śpiéwy, grę i hałas z szynku buchające.
— Oj da! da! oj da! da! wołano.
— Graj, psi synu obertasa —
— Walca — walca! niemieckiego bo —
— Miodu pani Chaimowa!
— Szynkareczko!
— Nie leź mi w oczy, bo cię trzasnę.
— Panna jak na imie?
— A co Wasanu do tego i t. p. i t. p.
W szyneczku mimo drzwi otwartych na oścież, powietrze było ciężkie, duszne, pełne
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/084
Ta strona została uwierzytelniona.