Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/087

Ta strona została uwierzytelniona.

ogromny mężczyzna z opuchłą twarzą, może gdzie pod stołem!
Jakób nie chcąc od razu z pięścią wyjechać, udał że nie słyszy.
— Nazywa się Dzida, bo go tak podobno przezwali.
Żyd spójrzał z podełba na dwóch pijących pod piecem, oni na niego.
— Ón tu zaraz będzie rzekł gospodarz, poczekajcie. Zagadał coś do żony po swojemu; Jakób zszedł ze wschodów w milczeniu i z matką razem usiadł koło sklepiku przekupki.
Nie wyszło kilka minut, aż któś świszcząc ku szynczkowi zbliżać się zaczął. Jakób i Michałowa, poznali głos, i razem się na równe nogi zerwali.
— To ón — to ón — poczekajcie matusiu — ja pobiegnę —
I w téj chwili zatrzymał na ścieżce, ogromnego draba, który miał wstępować na wschodki.