Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/090

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie płaczcie, matusiu, kto ma wisiéć nie utonie.
— Słuchaj no, rzekł Jakób, idąc po rozum do głowy, ją jakiś pan wielki i bogaty wykradł, gdybyśmy znaleźli, musiałby nam wszystkim dobrze zapłacić, póki by się nas pozbył.
— Doprawdy? rzekł.
— Doprawdy, doprawdy — prędko odpowiedziała matka. — A teraz ja bez chleba, bo to ona jedna co mnie żywiła.
— A kiedyż to, dawno —
— Już ci podobno minął tydzień — druga się niedziela poczęła.
Wicek głową potrząsał. — A jakże ją szukać, może gdzie wywiózł?
— Nie, już ja wiem że ona w Warszawie, zawołała matka.
— No, to idźcież do domu, a mnie dajcie pokój, ja jéj sam już poszukam —
— O! zapewne, i wziąwszy odczépnego, nam nic nie powiész.