Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/092

Ta strona została uwierzytelniona.

— A no, tylko nie teraz, idźcie sobie.
— Ale ją może wywiozą tymczasem —
— A mnie co do tego! to ja będę się wałęsał za nią po mieście! Abo to ono małe, abo to szpilka, żeby ją wyszukać na podłodze? Ot, macie Icka, niech wam Icek pomoże; ón wszystko wié co się gdzie dzieje, nawet w cudzéj kieszeni.
Jakób mimowolnie odwrócił się do Icka, który stał za gospodarzem, i także słysząc imie swoje głośno wymówione, zerwał się, pośpieszając na środek izby.
Nie wiadomo wiele miał lat Icek, bo na jego twarzy plaster co oko wybite zakrywał, trąd który jadł nos i policzki, rana biało zalepiona na gębie, wszelki rachunek wieku okryły. Włos nie uczesany, spływający grubémi kędziory z dwóch stron wyszarzanéj jarmułki, był jeszcze czarny. Trzymał się garbato o kiju, miał tabakierkę w ręku, na sobie czarny surdut łatany i cyrowany biało, na nim płaszcz z rękawami bez