Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/096

Ta strona została uwierzytelniona.

gadał długo, pytał, i potrząsłszy głową, ruszał daléj.
Zaglądał ón i do domów i do hotelów, wciskał się wszędzie, a jak widać miał stosunki, bo do wielu odzywał się poufale, rozpytywał jak znajomy. Cały tak wieczór upłynął Ickowi na bieganinie, ale nie daremnéj. Przypadek rzucił mu w drogę, tego właśnie żyda, którego Tymek użył do najęcia kwatery i wyszukania sługi. Poczęli od powitania, od obojętnych słów, ale w chwili przyszli do rzeczy. Z piérwszych kilku wyrazów, żyd tamten wiedział o co Ickowi szło, i powiedział mu, że wszystko najdokładniéj objaśni. Począł się tedy targ, który trwał pół godziny, nareście stanęła zgoda, podali sobie ręce i Icek naprzód spytał:
— Bogaty to pan
— Zdaje się bogaty — odpowiedział drugi, i począł mówić, co mógł postrzedz i dowiedziéć się o Stasiu. Potém nauczył Icka