Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

z dwóch sfer dalekich, zbiegą się, pojąć nie mogąc? Staś zrozumiał to za późno. Karusia była mu zawsze piękną, ale o! jakże martwą, z całą swą namiętnością zwierzęcą! Z jéj ust wychodziły słowa, bez znaczenia, zimne, płoche, powtarzane nieustannie, dowodzące ubóstwo niepojętego umysłu i serca. Nie umiała mu nic powiedziéć, nad kilka fraz codzień niby nowych, zawsze co do słowa jednych!
Czarne jéj oczy wprawdzie mówiły za usta, biała jéj piérś, zdawała się uczuciem kołysać — a gdy przez wargi koralowe wyszła myśl tych oczów, uczucie jéj piersi — rozczarowywały trywialnością swoją.
Płaskie miéjskie koncepta, ze śmieszkiem pewnym, suchym, opowiadane, wyuczone w kawiarni, całym były skarbem Karusi. Gdy płakała nawet, nie umiała się poskarżyć na łzy swoje, płakała nieznośnie, prozaicznie, zimno, a jedno cacko podane, łzy najrzęsistsze koiło.