cóś miała, jakby urojenie, jakby marzenie wcielone wyglądając — cóż dziwnego, że Staś co poczuwał omyłkę, oczyma pasł się jeszcze dziewczęciem?
Ale w chwilach zimniéjszéj rozwagi, gdy się nasycił jak laską, jak obrazkiem, gdy w uszach tętniały trywialne jéj pół słówka, mieszczańskie pieszczoty, gdy policzył śmieszności — wzdrygał się na to co uczynił. A daléj! a przyszłość, dumał pociągając rękę po czole — a Matylda?
I zimno, bardzo mu się zimno robiło; bo przeczuwał jeszcze większe rozczarowanie nadal, jeszcze większy ciężar, a niechybne niebezpieczeństwo, może całą przyszłość swoją strutą.
Tajemnica, kiedyż się tego rodzaju tajemnica nie wydała? gdzie ją umieścić? co z nią zrobić??
Karusia tymczasem, choć kochała pięknego Stasia, choć go pieszcząc zwała gołąbkiem, duszyczką, choć przywiązywała się
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.