Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

do niego po kociemu — często jednak myślała, że Tymek był weselszy, jakoś lepiéj ją rozumiał i kochanie pojmował daleko przyjemniéj. Tymek bowiem umiał się do niéj nachylić, a Staś wymagał, aby się spinała do niego — biédna Karusia, nie mogła się nauczyć kochać na serjo i smutno jak chciał Staś: zawsze się jéj zdawało, że potrzeba było trzpiotać się, i szaléć kochając. Kto wié nawet, czy niémiała słuszności, ale co pewna, to że nawet markiera z kawiarni, wolałaby nad ponurego Stasia, którego słowa, rzadko miała szczęście rozumiéć.
Żal téż jéj było, serdecznie żal kawiarni, żal że schła nie widziana, zamknięta, a choć się stroiła, to komu? Kto ją tam widział ubraną, chyba stara Joanna, chyba lusterko? A uśmiéchnąć się białémi ząbkami, a popatrzéć przekręcając główkę, nie było do kogo, na kogo! Cóż to jeden Staś, dla dziewczyny przywykłéj całe dnie, coraz nową twarz widziéć, a zawsze obracającą się