Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

do Karusi. Rzucał więc w kąt listy, żądał piéniędzy i nie myślał o jutrze.
Jednego poranku, mroźnego już zimowego ranku, co się iskrzy jak na przekorę, zimném słońcem, a uśmiécha niebem lazurowem, do drzwi Stanisława zapukano, ón spał jeszcze po wczorajszym djabełku, który trwał do drugiéj z północy, w którym wygrał kilkaset dukatów — i doznał, jak powiadał, piekielnie roskosznych wzruszeń. Szkaradny żyd wystawił głowę przeze drzwi i zajrzał w nos służącemu, so zamykał je szybko
— Czego?
— Do pana.
— Po co?
— Po co? mam interess do samego pana.
— Pan śpi.
— Ja poczekam.
Służący oglądał żyda z obrzydliwością, i nie dziw, że się obawiał wpuścić go do przedpokoju, był to wczorajszy nasz znajo-