Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale jak ja się dowiedział, mówił żyd daléj o Jasnym panu, ja nie chciał robić tego żeby tym gołyszom na Jasnego pana służyć. Ja z dawien dawna obywatelom służę; ja wolałem tu przyjść i panu oznajmić — Pan mnie da gościńca jeszcze.
W milczeniu wyjął Staś jedenaście wczoraj wygranych dukatów i rzucił je Ickowi. Żyd policzył je na dłoni, uśmiéchnął się, zdjął jarmułkę, schylił wpół i nie mówiąc także słowa wyszedł.
Minąwszy bramę domu, począł się uśmiéchać do siebie i do piéniędzy Icek, lice mu się wyjaśniło, jedno jedyne oko śmiało aż łza ciekła po twarzy opryszczonéj.
— A teraz gdzie? mówił do siebie — a teraz gdzie?
I kiwnął głową i poszedł.
Michałowa mieszkała w pokomorném, u nie wiele bogatszéj od siebie wdowy, co się trudniła przekupstwem, i sprzedawała na