Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

pospolitém ciałem i tak nie wyczerpanémi skarby wymowy.
Kiedy się śmiała, to na rynek cały, kiedy łajała to na cztéry rogi miasta, a wara z nosem, bo i cięcie potężnéj ręki, nie jednego już z nóg zwaliło.
W pożyciu domowém, łagodna była jak baranek, byle jéj nie zaczepiać, i tylko w życiu publiczném drażliwą nad miarę, jak godność kazała. Któżby słabą bronił kobiétę, gdyby się ona nie postanowiła bronić sama? Chłopcy uliczni bali się jéj jak ognia, sąsiedzi nie wymownie szanowali, a kto wié czy szacunku, nie natchnęła także w nich, silną swą prawicą?
Ona to w pół z litości, bo w istocie litościwą była, wpół z potrzeby, aby miała komu dom porzucić i córkę pod straż oddać, przyjęła panią Michałowę w pokomorne, i co powiecie, że się z sobą godziły doskonale, prawda że tamta ulegała zawsze i