I żyd trzy razy po cichu zapukał, a Joanna powoli, ostróżnie otwarła aby zobaczyć kto idzie. Icek popchnął drzwi, wdowa rzuciwszy mu zawiniątko, wpadła jednym skokiem do pokoju.
— Gdzie? dokąd? zawołała broniąc wejścia sługa, kto jesteś jéjmość? po co?
Ale już Karusia ją i ona Karusię zobaczyła. Obie rzuciły się z krzykiem ku sobie — obie płacząc, zapomniawszy jedna na strach, druga na gniéw. Joanna napróżno zastawiała się.
— Matko! matuniu!
— Karusiu moja! Karusiu! a! co ja się napłakała za tobą!
Po chwilce obie ostygać zaczęły, Karolinę wstyd porwał, matka gniéwać się ochłonąwszy z miłości macierzyńskiéj poczęła.
— Co to ty zrobiła? taż ty nas pogubiła! siebie zgubiła, ty nas zhańbiła moje dziecko.
Karusia milcząc przyjmowała słowa matki
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/120
Ta strona została uwierzytelniona.