Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

i na kolana się jéj schyliwszy, oczy ukrywała.
— Co się stało, to się stało — matuniu — szepnęła.
— Zapewne — ależ duszko, nie zapominaj że choć o mnie, ja chleba niémam kawałka. On, słyszę bardzo bogaty, niech i mnie i braciom twoim dopomoże. Wziął ón ciebie młodo i taki niczego, piękniéjszéj by niedostał, żeby i za morze wędrował, niechaj że zna się co nam winien! Służyć to co innego i za dwieście złotych można, a tu to i dwa tysiące mało.
Karusia podniosła głowę i słuchała —
— A prawda to, że ón bogaty?
— Kto go wié, zdaje się i bardzo!
— Co ty go będziesz żałować, wszak ón twojéj nie żałował młodości? Ja chleba nié mam, brat twój terminuje, a drugi —
Poruszyła smutnie głową —
— A żonaty ón? spytała.
— Otóż to że żonaty — rzekła cicho Karusia.