Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

wpuszczenie matki, nie poczęła jéj wyprawiać.
— Idźcie, idźcie sobie jéjmościuniu — ja za was służbę stracę — idźcie sobie, bo jak pan nadejdzie —
— A niechaj nadchodzi, taż to ja u córki.
— Jeśli chcecie, znajdziecie go w mieszkaniu, w domu, a tutaj — to potém — Teraz idźcie, ot i pannie Karolinie, to nie będzie dobrze, powie czasem, że óna sama matkę zwabiła — że posyłała, dawała znać, albo co —
Stara wstała.
— Dobrze, dobrze, pójdę — powiedziała, ale pójdę po synów i z niémi do niego, niechaj nie myśli, że sobie damy zrobić krzywdę, nie pisnąwszy — Co nie, to nie! A chce Karusię, niechajże zapłaci i dobrze zapłaci. Do zobaczenia duszko, do zobaczenia!
To mówiąc, stara powoli wysunęła się za drzwi, które Joanna starannie za nią zary-