Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

glowała! Karusia latała po pokoju z radością i niepokojem; bała się ona matki, spodziéwała wymówek, a to wszystko nadspospodziéwanie, na serdeczności się skończyło.
Z drugiéj strony obawia się już, żeby matka i bracia nie zrazili, nie odstręczyli od niéj Stanisława.
— Ón gotów mnie porzucić!
I nie żal jéj było człowieka, żal strojów, paciorek, kolczyków, których tyle już dał, a tyle obiecywał, żal sukienek, co jéj posprawiał i pozamawiał — Gdyby choć poczekali, mówiła w duchu, aż mi da dużo, dużo wszystkiego, aż pobogacieję — Ale nie, nie, ón by mnie nie porzucił, ja jestem ładna, bardzo ładna!!
I stanęła przed zwierciadłem śmiejąc się do siebie, prostując uśmiéchu, zmrużenia oczów, minek, których siłę tak dobrze znają, te nawet co ich znaczenia nie pojmują. I rada była z siebie, znalazła się śliczną — taką jak w istocie Bóg ją stworzył, i jedna