Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.

zgryzota, jedna boleść sumienia nie przeszyła jéj serca. Jéj się to wszystko tak zdawało prostém, naturalném, konieczném. Użycie wdzięków, tłumaczyła sobie miłością, a miłością nie inną jak dzisiejsza, szaloną, trzpiotowatą, sypiącą jéj złotem za uścisk kradziony — tém droższy, że nieprawnie wymożony i dany.
Wieczorem Stanisław właśnie się, na proszony męzki wieczór, gdzie dobrze pić i szalenie grać miano, wybiérał, gdy wchodzący do przedpokoju, kobiéta i dwóch mężczyzn, zadziwili sługę, oznajmując, że do jego pana umyślnie za interessem przyszli. To musi być omyłka, mruczał pod nosem — cóżby pan miał z temi ludźmi do czynienia?
Pytanie było ze strony sługi dość naturalne, na widok Michałowéj, która ze swémi dwóma synami, odzianémi jak ona, jak najbiedniéj przychodziła wyciągać rękę do Stanisława, Michałowa w swoim codziennym szlafroku, w chustce ciemnéj nawieszonéj