Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

który jednym rzutem oka wszystko pojął i piorunował na to spotkanie w duszy.
— Co z tego! zagrzmiał z tyłu Wicek — do miljona piorunów, to z tego, że u nas niéma zwyczaju porywać ubogich dziéwcząt od familij i uwodzić bezkarnie.
Na głos zuchwały Wicka, Stanisław się pomięszał.
— Nie wziąłem jéj przecie gwałtem; rzekł powolniéj — poszła za mną dobrowolnie!
O! o! znamy taką dobrą wolę! odpowiedział znowu Wicek — właśnie to głupie dziewcze osiemnastoletnie, ma swoją wolę i wié co robić? Juści się wam gwałtem na szyję nie rzuciła? Tożeście ją namawiali, kusili, aż poszła za wami — a to nie jest poczciwego człowieka robota, mój paniczu.
Stanisław poczerwieniał jak jabłko i cały gniewny, miał już groźno odpowiedziéć zuchwalcowi, gdy matka i Jakób przerwali, odciągając Wicka.