ich paniczów, co żonaci będąc, dziewczęta nam uwodzą, jest prawo i sąd — będziemy się skarżyć.
— Po djabła skarżyć! zakrzyczał Wicek, albo to my sobie sami rady nie damy? Pójdziemy za nim tylko po mieście, wołając wszędzie co zrobił, pojedziemy za nim do domu, a zobaczémy czy nas potrafi odpędzić. Nie chce zapłacić, niechaj się powstydzi!
— Słuchaj, rzekł Stanisław — tym sposobem rady sobie nie dasz ze mną — Karolinę dziś jeszcze porzucę, ciebie do kozy zapakować każę, a sam wyjadę. Jeśli zapłacę to, co mam ci dać, komuś innnemu, to cię zamkną, zkąd się nie prędko dobędziesz?
Wicek w głowę się poskrobał —
— A póki co będzie — rzekł, to ja ci taki wstydu narobię.
— Cóż to mi za wstyd, gdzie mnie nikt nie zna? odrzekł Stanisław dodając sobie odwagi, choć jéj bynajmniéj nie miał, i rad
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.