Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

był przykrą scenę co najprędzéj skończyć — Słuchajcie, mówcie prędko czego chcecie, bo nié mam czasu do stracenia z wami.
— Co ja chcę — a to ja mówiłem Jegomości, utrzymuj nas z Karoliną.
— Wolę ją z wami porzucić! niechcę i jéj, jeśli mnie tak drogo ma kosztować —
Matka potrząsała głową.
Ale aby się was pozbyć — dodał — daję wam warunek jeden i ostatni — Tobie pani Michałowa i braciom jéj w roku po dwieście złotych; wy zaś milczéć będziecie i ani mi się pokazywać nigdy na oczy.
— To mało! to mało! zawołał Wicek, daj więcéj.
— Ani grosza — odparł Stanisław.
Jakób trącił matkę, aby przyjęła.
— Chcecie spytał jeszcze raz, wrący pośpiechem kochanek Karoliny.
— A cóż robić? odpowiedziała wdowa, chociaż doprawdy więcéj się spodziéwałam.
— A co robić? dodał Wicek — z panami