Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

tak zawsze, wezmą ci co masz najlepszego, a rzucą co im z nosa spadnie!
— Milczałbyś, rzekł mu Jakób.
Stanisław z pośpiechem rzucił na stół piéniądze i pozbył się nareście, okropnych odwiédzin.
Ale zaledwie drzwi się za niémi zamknęły, drżący jeszcze pod wrażeniem doznaném, od upokorzenia w oczach własnych i ludzi, od strachu, upadł na krzesło, rozmyślając jak człowiek, co czuje potrzebę myślenia, a zebrać rozsypanych idei nie umié.
Głos dzwonka poszarpniętego silnie u drzwi, zbudził go przecie, przybrał pozór spokojny i oczekiwał nowego gościa.
Wszedł Tymek.
— Tak dawno nie widzieliśmy się!
— Gdzieżeś bywał?
— Gdzie ty?
— Co się dzieje z Karoliną?
— Z Karoliną, nie mów mi o niéj, rzekł wzdychając ciężko Stanisław, dzisiéjszy dzień