Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

i bielidła świecą się pomarszczone okrywając lice, gdzieżby zaświécić jeszcze, gdzieby żyć mogły, jeśli nie za stolikiem gry? To są nadto wielkie panie, nadto dobrze wychowane, aby dla nich dziécię, rodzina, modlitwa, xiążka, na lata jesieni wystarczyć mogły. Bo tym, co za młodu pamiętali tylko o sobie i świecie, niéma pociech rodzinnych, niéma osłody w religii (lub rzadko) serce zamknięte, zaschło i otworzyć się już nié może. A po burzliwém życiu, w którém mąż najpodrzędniéjszą grał rolę, w którém z kolei migało tyle postaci, coraz mniéj pozornych, coraz mniéj szlachetnych — po życiu nasycenia, rozkołysane namiętności nie dają już spoczynku. Nuda gryzie, zjada, trawi; potrzeba wzruszeń jeszcze, miłość ich dać już nie może, cnota jest koniecznością smutną, pozostała na zapełnienie okropnéj próżni, jedna tylko — gra. W niéj jest jeszcze trochę tego szału, którego wiele było w przeszłym, pełnym dziwnych