Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom IV.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

Stanisław, grał z umiarkowaniem i uwagą początkującego, któremu chodzi o zrobienie sobie sławy d’un beau joueur, i o pokazanie się człowiekiem dobrego towarzystwa.
Twarz jego jednak była bladszą niż zwyczajnie, a kolory na niéj występowały jak płomienie — chwilowo — i gasły natychmiast. Rzucał bilety i tak zwane pece z obojętnością, męztwem godném lepszéj sprawy, a przynajmniéj większéj stawki; przechodził dwa, trzy aż do czteréch razy i — wygrywał. Potém z zimną krwią, bez wybuchów radości, nawet bez okazania w oczach i ruchach ukontentowania — zgarniał posunięte mu pieniądze i czekał kolei w milczeniu.
— Pan jesteś nadzwyczaj szczęśliwy, rzekła z uśmiéchem sąsiadka w aksamitnéj sukni, która z pochyloną na piérsi głową a podniesionémi oczyma, z przegiętą szyją, założonémi rękoma, oparta o poręcz krzesła, oczekiwa kolei.